czwartek, 9 marca 2023

HISTORIA PIĘKNEGO OGRODU






Wiosna w moim ogrodzie dopiero się budzi. Pierwsze kwiaty, pierwsze promienie ciepłego słońca. Sprzątam, ogarniam pielęgnuję i wspominam jak to się zaczęło. Bo nic się w życiu nie dzieje bez przyczyny i nie na darmo na naszej drodze spotykamy wyjątkowych ludzi.









Chcę opowiedzieć Wam pewną historię z mojego życia. Gdy byłam mała i rodzice skończyli budowę domu, musieliśmy wyprowadzić się od babci Heli i wprowadzić do nowego domu. Dla mnie nie było to zabawne i babcia musiała mnie odprowadzać codziennie do rodziców. W weekendy potajemnie szeptałam z babcią i gdy zjadłam grysik na gęsto z kakao i stopionym masełkiem mogłam zostać u babci na noc.  Więc weekendy byłam na tzw. służbie hi hi u babci , a w tygodniu u rodziców. Obok rodziców były ogródki sąsiadów. Za płotem były dorodne węgierki. Pan Kulisz miał piękne warzywa. Pani Matyśkiewiczowa  wypielęgnowane rabatki , gdzie wśród dorodnych marchewek leżakował mój rudy kotek Radzio. Pani Daniusia chciała pogłaskać rozkosznie wylegującego kocura, a ten rudasek podrapał ją po rękach. Ale śliwki były najlepsze na świecie. W ogrodzie rodziców  rosły jabłonki i wiśnie. Wiśnie to sadzonki , które tata przywiózł od pana Cierza. Ach ten pan Cierz i jego wiśniowe sady. Bajkowo wyglądały i z tych właśnie wiśni były najlepsze kolczyki. Więc u nas w ogrodzie były wiśnie i najsmaczniejsze jabłka. Czerwone, ciemno czerwone, które mogłam wypolerować i wyglądały jak woskowane. Pyszne chrupiące . A potem w 97 jak przyszła powódź , to zniszczyła drzewka. Jedna jabłonka jeszcze zakwitła i potem nagle oklapły wszystkie liście. Nornica podgryzła korzenie . Ale np. u babci Heli była wiśnia szklanka , słodka i pyszna. Pod wiśnią ławeczka. Bajkowe miejsce. I była też czereśnia . Duża, dorodna. Chyba to były czereśnie kasztany. Brat mamy wchodził na drzewo z bańką od mleka i obrywał czereśnie. To była uczta i jeden z najpiękniejszych smaków dzieciństwa. 
Druga babcia Hela , ta od strony taty miała kury i koguta, który mnie nie lubiał. Skakał na mnie zawsze i często obrywał za to od babci. Zresztą podobnie jak kogut od pana Kulisza, Ten to czekał na mnie jak wracałam ze szkoły i gonił do płotu. Jak ja się go bałam. Ale za płotem czekał mój pies. Panek, trochę jak owczarek niemiecki. Kochany ale też cwany. Łapał kury sąsiadów i zakopywał w piasku na naszym podwórku. Gdy sąsiedzi przychodzili na skargę, rodzice byli zdziwieni bo nasz pies był bardzo miłym psem. Ale gdy wiosną tata rozkopał górę piasku, znalazł w niej dużo kurzych kosteczek. Panek dojadał sobie. Kiedyś Panek wyskoczył z tarasu i skoczył na świnię od pana Henia . Jechał na niej dość daleko. Poprzewracali śmietniki . To był ubaw. A pan Heniu był niesamowity i wysportowany . Rowerem pojechał do Wrocławia , a mamy ok 75 km. Ponoć jak policja go zatrzymała to nie mogła uwierzyć.
Sąsiadka babci pani Sowowa miała psa. Miał na imię Czoper. Fajny i zawsze szczekał na mojego tatę i dziadzia Andrzeja. Tylko na nich bo go zaczepili. Potem i na mnie też szczekał. Też go zaczepiałam.
Na naszej ulicy rosły dorodne orzechy. Jesienią było dużo liści i dużo skorupek. Pięknie było, a ręce były czarne od tych orzechów. 
Babcia Hela - od taty robiła najlepszy kompot z suszu na wigilię. Śliwki, gruszki suszyły się w lecie na dachu szopki. A w szopce kury i najlepsze jajka. A dziadziu Andrzej miał pole. Pamiętam ten żółty rzepak. I kombajny. I te kamienie polne co dziadziu z pola wynosił. I jak na komarku romecie na to pole śmigał. Byłam tam wiele razy. Widok przepiękny na nasze miasteczko. Czereśnie i wiatr.
A moja prababcia ze strony babci Heli , mamy mojej mamy też miała ogród. Były śliwki i ogromne rabarbary wyrastające z dna emaliowanego wiadra. Były słodkie  i jasne. I był też gar kompotu w korytarzu. I piękne stare sztachety w płocie. I bańki od mleka na tych sztachetach. I ja dziś mam i rabarbar, i śliwkę i sztachety z bańkami od mleka. 
Ale miałam napisać o ogrodzie sąsiada. Była taki dom obok rodziców, tajemniczy. Nikogo tam nie było. Mówili,że wkrótce wrócą z Maroka. No i wrócili. Miłe małżeństwo. Pani Lodzia i pan Beniu. 
Z tego Maroka przywieżli mi gumy Donaldy. Dużą paczkę i dodatkowe historyjki. Na tamte czasy to był hit i rarytas. Jaka ja byłam dumna. Wszyscy chcieli kawałek gumy. A żułam je bardzo długo i barwiłam rysikami od kolorowych kredek. Błeeee .....tak sobie dziś o tym myślę. Więc pan Beniu kupił mnie tymi gumami. :-)
Potem patrzyłam jak sąsiad coś sadzi. W ogrodzie miał inaczej. Nie miał warzyw ale kwiaty. Miał pelargonie wtedy , kiedy jeszcze nikt o nich nie słyszał. Takie piękne , zwisające. Sam robił sadzonki żywopłotu. Nikt nie miał tujowego żywopłotu, a on tak. Do dziś rośnie.
Moja mama bardzo często wymieniała się z sąsiadem sadzonkami i często plotkowała z nim przez płot.
Ja jako nastolatka dojeżdżałam do liceum razem z panem Beniem. Rano otwierałam mu bramę , oni razem z żoną wyjeżdżali z podwórka i razem jechaliśmy do Ząbkowic. Na krzyżówce wysadzali mnie  i biegłam do LO. Po drodze rozmawialiśmy o zwierzętach , o kwiatach. Ale pasji do ogrodów jeszcze we mnie nie było. Potem w soboty sąsiad Beniu kosił trawnik przy wspólnej drodze, a jako dziecko została oddelegowana do noszenia kabla od kosiarki. grzecznie chodziłam za sąsiadem i nudziłam się strasznie. Ale po koszeniu szłam z nim na podwórko i pokazywał mi lilie, nowe gatunki roślin . To było piękne i przyjemne. Ale magia działa się pod garażem. Tam powstawały sadzonki. Z patyczków wyrastały listki, całe drzewka i krzewy. Bajka. Niesamowite. To było to. Kochałam już rośliny.
U babci Heli, tej od mamy był ogród. Wiejski. Warzywa, owoce. Równe rabatki. Na rabatkach równo wysiane warzywa, cebulki na baczność i maragretki oraz krakowianki( kosmosy) . Pięknie tam było. Była też beczka na wodę i żółty , emaliowany czajnik do podlewania. Piękne cynkowe konewki. Z babcią chodziłam po patyki do grochu. Po tyczki do fasoli. Biegałam po pietruszkę i koperek. To u babci rósł najlepszy szczypior siedmiolatek, który jadłam na chlebku z masłem i solą. Pychota. 
A wiecie co lubiłam jeść jako dziecko. Dziecko niejadek podkreślam. Jadłam soloną słoninę z chlebem. To był mój i dziadzia Wiesia przysmak. Gruba słonina, posolona bardzo dużą ilością soli i odstawiona na kilka tygodni. A potem cienkie plasterki na chlebek. Poezja smaku. 
Ale ogród babci obserwowałam przez okno. Patrzyłam jak się zmienia. Wiosną czarne grządki idealnie wygrabione, potem pierwsze zielone roślinki i kwitnące drzewa, pierwsze owoce, czereśnie i truskawki, potem chrupiąca kalarepka i młody groszek, dorodne buraki i jesień. Grabione liście ,ognisko i pieczone ziemniaki. A potem śnieg i karmienie ptaków na odwróconej beczce. A wiosną dziadziu napełniał beczkę wodą, ptaki piły i kiedyś kot sąsiadów myślał ,że beczka stoi go góry nogami.....skoczył na beczkę i nieźle się wykąpał. Ja z babcią i z dziadziem siedziałam w kuchennym oknie i obserwowałam ogród. Już wtedy kochałam ogród i kwiaty. Znosiłam z łąki kwiaty i sadzonki. I wiedziałam ,że kiedyś założę ogród. I....
Założyłam. Na kawałku kiepskiej ziemi , bo przez całą działkę poprowadzono wykop i położono rurę kanalizacyjną. Wykopano całą martwicę z głębi rowu a dobrą ziemię zakopano razem z rurą.
Kupiłam ten dom dla drzewa, starej brzozy, jednej filigranowej jabłonki i róży na marmoladę. Nawet nie wiedziałam gdzie koniec działki.
Pamiętam jak w lutym zaświeciło trochę słońce i poszłam z łopatą nad rzekę nakopać dobrej ziemi. Postukałam tą łopatą bezradnie i nagle patrzę , a tam pani Smółkowa i z wiadrami ziemi idzie. I podchodzi do mnie staruszka ( ale jaka silna i żywotna) i mówi ...dziecko toć to kilofem trzeba i mi tej ziemi nakopała. A ja jak ta sierota z łopatą stałam. A pani Smółkowa to teściowa Benia i właścicielka ogrodu warzywnego po sąsiedzku. Szkoda, że że tak mało z nią porozmawiałam o życiu, historii i kwiatach.
Ale ja miałam swój raj. Mój prywatny kawałek ziemi. Po kawałeczku z mamą karczowałam chawasty i sadziłam coś . To coś dziś jest wielkie, piękne i przypomina bajkę. Moją bajkę. Większość roślin rozmnożyłam sama. Hortensje mam przepiękne. Obok rośnie świerk kopka siana od pana Benia. Pamiątka bo pana Benia już nie ma. Ale jest w sercu, w głowie. I w roślinach które mam od niego. Jeszcze zanim odszedł odwiedził nas w ogrodzie. Zjedliśmy razem kolację w altance. Podziwiał rośliny. Doradzał. Trochę narzekał ,że za gęsto posadzone... ale sam wie jak człowiek ma ograniczone miejsce w ogrodzie to sadzi dużo za dużo. Potem razem z Arkiem odwiedziłam Pana Benia. Pogadał o starych kamieniach, Maroku i kwiatach. Miałam jeszcze go odwiedzić. Często przechodząc obok jego domu widziałam go w ogrodzie. Krzątał się i dbał o rośliny. Zostawił po sobie piękny ogród i smutno bez niego . ostatnio byłam w jego ogrodzie . Wykopałam kilka pięknych ranników. Posadziłam w koszyku i na małej rabatce . Będzie to rabatka pana Benia. 


A dziś wypatruję pięknej wiosny. Cieszę się ciepłymi promieniami słońca. W szklarni kwitną przebiśniegi. 


Na werandzie w starym, emaliowanym nocniku stokrotki i bratki. 
W piwnicy czekają oleandry, cytryny i dużo innych roślin.



 Wiosnę mam w sercu więc już tuż tuż. Patrzę jak z ziemi wychodzą czosnki ozdobne, tulipany i krokusy. Ptaki śpiewają. Jak ogród budzi się do życia to chce się żyć. I jak to Maja Popielarska powiedziała - Chcesz być szczęśliwy całe życie - załóż swój ogród...i to jest prawda. A jak wasze ogrody, rabaty. Już działacie? Planujecie ?
Życzę Wam samych ciepłych dni i niech ta wiosna nadchodzi.
Buzaiki Kasia


Ps. W nowej , dzisiejszej Werandzie Country sesja wielkanocna u nas w domu i zdjęcia Kingi https://www.greenmorning.pl/link. Ale o mojej znajomości z Kingą zdjęciach, dekoracjach innym razem. 

sobota, 4 lutego 2023

DONUTS - CZYLI CACKO Z DZIURKĄ

 


Tak sobie pomyślałam ,że zrobię sobie moją własną książkę kucharską. Zbiorę ulubione, sprawdzone i rodzinne przepisy , potem upiekę , ugotuję i zrobię zdjęcia. I nie będę musiała szukać w tej masie książek i notesów. A przy okazji może ktoś z Was się zainspiruje.



Pyszne donaty ucieszą wielbicieli pączków i smażonych słodkości

Przepis na ok 20 sztuk





DONUTS 

500 G MĄKI PSZENNEJ

250 ML MLEKA

30 G DROŻDŻY

2 JAJKA

40 G CUKRU

80 G MASŁA

2 ŁYŻKI SPIRYTUSU LUB RUMU


1. Mleko podgrzać, dodać pokruszone drożdże oraz łyżkę cukru. Wymieszać i odstawić na 15 minut.

2.Do miski wsypać mąkę, dodać cukier, zaczyn , jajka. Wyrabiać ciasto i   powolutku wlewać  masło i rum. 

3. Odstawić do wyrośnięcia na godzinę.

4. Wyrośnięte ciasto rozwałkować na grubość ok 1 cm. Wycinać szklanką kółka. kieliszkiem robić dziurki w środku.

5. Wycięte donaty odstawić na pół godziny do wyrośnięcia. 

6. Smażyć na gorącym smalcu.

7. Posypać cukrem lub polać lukrem.

Są pyszne, nie za słodkie. 



Te z cukrem zrobiłam specjalnie dla Bartka. Lukrowane dla nas.




Lukier wyszedł zbyt ciemny , a chciałam taki pastelowy. Następnym razem tylko ciut barwnika!!!!



Fajne do mleka. Ale najlepsze gorące. Świeżutkie. Wiem wiem , nie wolno jeść gorącego ciasta drożdżowego --ale ja uwielbiam i nigdy mi nic nie jest.
Ściskam Was cieplutko.
Kasia


piątek, 3 lutego 2023

MEGA CZEKOLADOWE , NAJLEPSZE, HIT NA IMPREZACH

 



Moje ulubione wypieki mają zawsze swoją historię lub imię osoby od której dostałam przepis. Często dodaję imię osoby , której ciasto smakowało najbardziej.
Ten przepis dostałam od kucharza z firmy kateringowej.
Gdy jeszcze pracowałam w Niemczech , a tam często brałam udział w dużych imprezach towarzyskich ( ja po stronie serwisu i kuchni), to miałam okazję gotować ze znanymi kucharzami. Często tylko obserwować. Zachwycało mnie to jak niesamowite rzeczy robią, jak gotują i podają potrawy. Co do podania przepisu to zawsze był problem. Sekretne przepisy itd. Ale ,że ja jestem uparty kozioł to tak długo prosiłam aż dostałam. Pamiętam to ciasto na maleńkich talerzykach , idealnie ukrojone kosteczki, na polewie drobne kropelki rosy, czerwone porzeczki z gałązką i perfekcyjna czapeczka bitej śmietany. A na śmietanie taki wiórek czekoladowy.
Wtedy moje polewy były takie płynne albo twarde czekoladowe, a ta była inna. To był ganache, a było to ponad 20 lat temu, więc nigdy o tym nie słyszałam. Cudowna polewa. kremowa, plastyczna .To była miłość od pierwszego spojrzenia.
Potem był czas gdy u nas w Bardzie był Bardonald. Dużo dzieci, wolontariusze i dobra zabawa.
To było niesamowite, bo całe miasteczko organizowało , pomagało w imprezie dla dzieci. Wszystko z zebranych pieniędzy. Coś z niczego,  a wielka rzecz. No i właśnie kiedyś na zakończenie Bardonaldu upiekłam dla wszystkich wolontariuszy ciasto czekoladowe. To był hit, ochy i achy. Było mi tak miło i byłam z siebie tak dumna ,że do dziś przechodzą mi ciarki. Potem ciasto było na zakończenie Bardonaldu- czyli co roku w wakacje. Szkoda ,że Bardonald już nie istnieje ale wspomnienia są nadal. 
A i wiele osób wspomina to ciasto i prosi o przepis. To bardzo , bardzo miłe.


MOJE ULUBIONE, MOCNO CZEKOLADOWE CIASTO- HIT 

400G GORZKIEJ CZEKOLADY
200 G MASŁA
100 G MĄKI PSZENNEJ
300 G CUKRU
6 JAJEK
50 G POSIEKANYCH ORZECHÓW WŁOSKIH



1. Masło i pokruszoną  czekoladę rozpuścić w garnku.
2. Jajka roztrzepać mikserem, dodać cukier, mąkę, masę z czekolady i masła , na końcu wmieszać orzechy.
PIEC W 200 STPONI C - 18-20 MINUT.


POLEWA:
250 ML ŚMIETANKI KREMÓWKI
400 G GORZKIEJ CZEKOLADY


1. Śmietankę podgrzać ( nie gotować) , zdjąć z palnika, dodać pokruszoną czekoladę. Rozpuścić. Lekko ubić trzepaczką do napowietrzenia masy.


Ciasto wyjąć z piekarnika, jeszcze ciepłe pokroić na małe kostki. Polać polewą.
Polewa pięknie obleje całe kostki. Ja jeszcze raz nożem delikatnie kroję ciasto by polewa dobrze spłynęła na sam dół .

Schłodzić. Ja przechowuję w lodówce bo jest najlepsze takie bardzo zimne. Można zamrozić. Kroję na małe kosteczki jak pralinki i zamrażam. Gdy wpadną goście dobrze jest mieć coś słodkiego. Wyjmuję kawałeczek i praktycznie po 5 minutach jest gotowe do jedzenia.





Na dzisiejszych zdjęciach jest wersja bez polewy , bo piekłam dla dzieci. Ale oczywiście bez polewy jest też przepyszne..
W wersji z czekoladą jest na jednym ze starszych postów
Ile to już lat;-)
A dziś u nas spadło trochę śniegu. Wczoraj zaplanowałam małe porządki w ogrodzie no i nie wyszło. 
A teraz pada deszcz, jest zimno i wieje. Więc zabrałam się za pieczenie .  Upiekłam ciasto z michałkami i usmażyłam donaty. Różowe.
Zjadłam już trzy na ciepło. Pycha. Zrobię zdjęcia to i przepis podrzucę.
To ja uciekam do pracy a dla Was cudownego popołudnia. I wielu słodkości na weekend.
Ściskam Kasia





piątek, 27 stycznia 2023

Muffinki podwójnie czekoladowe z kremem.


Po grudniowych wypiekach przychodzi styczeń, który jest dla mnie miesiącem czekolady. 
Jeszcze w ogrodzie smutno, na dworze szaro , a popołudnia ciemne. 
Jestem z tych aktywnych co ciągle biegają ale w styczniu odpuszczam. Po 16 to ja najlepiej pod kocykiem, przy kominku. Do tego herbatka malinowa, czekolada , deserki.
Chodzę wcześniej spać ale za to wstaję nad ranem. Zbieram siły na wiosnę , bo ogród już czeka na pierwsze słoneczne dni, a ja już nie mogę się doczekać by pracować w ogrodzie.
W tym roku już byłam w ogrodzie i sporo przygotowałam. Mogę powiedzieć ,że jstem przygotowana na wiosnę.
Piekę sporo , choć dużo mniej jak kiedyś. Może przez to,że żyjemy zdrowiej i zamiast ciasta wybieramy owoce? Ale oczywiście zawsze mom coś słodkiego, a jak nie to mam jakieś zapasy z których szybko coś wyczaruję.
Wczoraj miałam fajny dzień w kuchni. Mogłam piec i gotować, a potem zejść do naszego studia i zrobić kilka fotek.
Moje ulubione przepisy muszę częściej pokazywać na blogu, bo jest on moją książką kucharską. Zamiast szukać w stercie książek , przepisów i notesów....mam wszystko na blogu.



Lubię babeczki ale zdecydowanie te , które mają czapeczkę z kremu. Czekoladowy krem uwielbiam . I bez znaczenia czy jest taki tradycyjny maślany czy lżejszy ( ha ha ) z mascarpone lub śmietanką. 
Gdy babcia robiła krem, to przekładała go do uroczej szprycy. To była moja ulubiona zabawka w babcinej kuchni. Dziś mam ją w swojej kuchni i bardzo lubię. Choć szczerze powiem rękaw cukierniczy i tylka są dużo bardziej praktyczne. 
A nożyk na zdjęciu też ma historię. To nożyk mojego dzizdzia , który był zawsze w kuchni . Dziadziu kroił nim jabłka na cienkie plasterki i dawał mi do jedzenia. Oczywiście było...ja nie chcę jabłka....A dziadziu, nie musisz jeść , tylko spróbuj ...i tak próbowałam po kawałeczku do samego końca. Jabłka obrane ze skórki , podawane przez długość stołu na szpicu nożyka. A obierki szły na blachę starego pieca. Ach ten zapach pieczonego jabłka w kuchni. A potem biedna babcia musiała zeskrobywać przypalone resztki jabłek z płyty i złościła się na dzidzia...Wiesiu ty zawsze mi narzucasz tych obierków na blachę i się przypalają. 
Muffinki nie są przepisem od mojej babci. Nie znałam ich z dzieciństwa. Była babka piaskowa, drożdżowa , cytrynowa ...ale nie muffinki. 
Dziś piekę je od czasu do czasu. Ale wczoraj chciałam coś czekoladowego, mocno czekoladowego.
I te są powiedzmy mocne ;-) i przepyszne.






SKŁADNIKI;
3/4 SZKL. MLEKA
1 ŁYŻKA OCTU
3/4 SZKL. OLEJU RZEPAKOWEGO
2 JAJKA
1 ŁYŻECZKA ESENSJI WANILIOWEJ
3/4 SZKL. BRĄZOWEGO CUKRU
3/4 SZKL. CUKRU PUDRU
1/3 SZKL GORĄCEJ WODY
1 ŁYŻECZKA KAWY ROZPUSZCZALNEJ

1 i  1/2 SZKL. MĄKI
1 ŁYŻECZKA PROSZKU DO PIECZENIA
3/4 SZKL. KAKAO (prawdziwe, gorzkie)
SZCZYPTA SOLI
1 i 1/2 SZKLANKI POSIEKANJ CZEKOLADY LUB KROPELEK CZEKOLADOWYCH

1. Do dużej miski wlewamy mleko i ocet i odstawiamy na chwilę aż mleko zgęstnieje. Zamiast octu można dodać kilka kropel soku z cytryny.

2. W gorącej wodzie rozpuszczamy kawę.

3. Gdy mleko się zetnie dodajemy olej, jajka, esensję, cukier i cukier puder oraz rozpuszczoną kawę. Mieszamy trzepaczką , nie mikserem. 

4. W drugiej misce mieszamy mąkę, proszek, kakao i sól, a następnie wsypujemy do płynnych składników. 

5. Na sam koniec dodajemy czekoladę (możemy zostawić trochę i posypać nią babeczki przed pieczeniem - wyglądają ładniej gdy nie chcemy ich dekorować kremem)
Mieszamy do połączenia się składników.

6. Pieczemy 25 minut w 185 stopni C. 


Robię różne wersje babeczek. Z posiekaną czekoladą, kropelkami  z gorzkiej czekolady. Kupiłam kiedyś też karmelowe kropelki i też są super.
A jak chcecie na bogato to polecam z kremem.





KREM CZEKOLADOWY
50 ML ŚMIETANKI 30%
100 G GORZKIEJ CZEKOLADY
MAŁY SEREK MASCARPONE

PRZYGOTOWANIE:

Śmietankę podgrzewany ( nie gotować) , zdejmujemy z palnika, dodajemy pokruszoną czekoladę i odstawiamy do rozpuszczenia. Trzepaczką lekko ubijamy do napowietrzenia masy. 
Gdy masa jest już w temperaturze pokojowej miksujemy razem z serkiem . Przekładamy do rękawa cukierniczego i dekorujemy babeczki.
Możemy lekko zamrozić nasze babeczki razem z kremem  i zanurzyć w czekoladzie. Wyjdą nam na wzór tych amerykańskich;-)



Myślę, że taka babeczka z dużą ilością gorzkiej czekolady uzupełni nasz zapas magnezu na cały dzień;-) 
Bardzo polecam.
Ściskam Was i życzę smacznego.
Kasia




 

piątek, 23 grudnia 2022

ŚWIĘTA W STYLU COUNTRY


Jako dziecko czekałam na święta już od początku roku szkolnego. Myślałam o choince, jej zapachu i bombkach, o włosach anielskich i wacie na gałązkach. Czekałam na prezenty i bardzo długo wierzyłam w świętego Mikołaja. Uwielbiałam świąteczne przygotowania, te chwile w kuchni z babcią i mamą . Babcia piekła nocami ciasta , a rano wstawała i pracowała dalej. Kiedyś było to dla mnie magiczne. Wieczorem nie było ciast , a rano dziadziu Wiesiu prowadził mnie do pokoju zwanego stołowym i tam na stole stały ciasta. Piękne makowce do polania czekoladą, nasz ulubiony przekładaniec kawowy zwany mazurkiem, sernik gotowany, sernik krakowski, piernik i chałka. 
Babcia miała je jeszcze polać czekoladą ale my z dzidziem musieliśmy je przetestować.Dziadziu odcinał cienkie paski z boku i śmiał się ,że to krawężniki. 
Ach ten smak. Potem babcia robiła polewę. Gdy polewała wypieki mogłam palcem zbierać to co cieknie na deskę. Uwielbiałm to i do dziś czuję ten smak.
Ale  dziś wiem ile pracy, wysiłku i nocnych nadgodzin to kosztowało.A dla mnie to była właśnie magia świąt.
Mój młodszy syn cieszy się tak samo. Starszy już dorosły ineczej do tego podchodzi. Ale od zawsze dla moich dzieci robiłam świąteczne kombinacje. 
Zaczynając od śladów butów Mikołaja na podłodze . Buty wkładałam do mąki i odbijałam ślady. Były worki gubione przez Mikołaja. Ho ho ho , stukanie w okno i uciekanie w krzaki. 
Ale rok temu Bartek bardzo czekał ,aż kot coś mu powie ludzkim głosem o 12 w nocy w Wigilię.
Zawsze zasypiała, ale rok temu czekał, a ja tak bardzo chaiałm ,żeby dalej wierzył w ludzki głos zwierząt. Krótko przed 12 położyłm się z nim i zasnął. Uff ulga. Rano zapłakany Bartek nie mógł się uspokoić , bo tak bardzo chciał usłyszeć głos kotki. Szkoda mi się gościa zrobiło , więc z pomocą przyszedł internet i aplikacja naśladująca głosy zwierząt . Zrobiłam zdjęcie kota, dodałam głos i już jak żywa Mizia przemówiła do Bartka. Płakał z radości. 
Dziś czeka znów i nie odpuści , a ja kombinuję co zrobić? No i mam za swoje.Macie jakieś pomysły?


Nasza choinka ubrana na bogato 98% bombek zawisło na choince zgodzie z życzeniem Bartka.
Dziś już leżą tam prezenty i młody czeka na nie. Każdy dostaje jeden i bez szaleństwa. Bartek cieszy się ze wszystkiego. Ale największym jego życzeniem był pokój i zdrowie. 


W domu pełno lampek i świeczek. Lubimy te urocze światełka . 


A kotek krąży na dwór i do domu i tak w kółko. I te brudne łapki;-( na kanapie.
Dziś położyłam czyste, białe prześcieradło. Wracam za chwilę do sypialni i patrzę , a tam szlaczek kocich łapek.


Kubeczkowa miłość to jeden z moich nałogów. Uwielbiam kubeczki, zmieniam sobie codziennie do kawy. A te śliczne mam do grzanego wina. Uwielbiam zielony kolor. w tym roku zieleń jest mi wyjątkowo bliska. Ale czerwień jak zwykle numer jeden.


W kuchni ostre przygotowania. Królowa sałatek świątecznych już gotowa. Cała duża micha jarzynowej już gotowa.





Pomocnik pomaga w kuchni. Ma dużo pracy do wykonania.


Ciasto na chleb już rośnie, a w kuchni lukrujemy domek. Bartek jest tu projektantem.




Tyle samo radości co bałaganu na stole.









Domek piernikowy też wyszedł na bogato. Ale jest jedyny na całym świecie:-)))0











 Kotka też musi wszystko obwąchać.














Lubię takie proste, tradycyjne dekoracje. To znaczy te naturalne lubię najbardziej. Podoba mi się tak wiele pomysłów na dekoracje, ale zawsze kończy się u mnie na klasycznym, sielskim, country.


Cytrynki z cukrem i goźdżdzikami to mój ukochany dodatek do herbatki. Zawsze lubiałam cytryny. Babcia czasem robiła takie cytrynki, ale wiecie jak to kiedyś było, że cytryny były towarem luksusowym. 
U nas był kwasek. Mój dziadziu Andrzej miał taki litrowy słoik z kwaskiem cytrynowym, Zawsze trzymał go w kredensie razem z cukrem  i nalewkami. Do dziś pamiętam zapach tego kredensu i smak tego kwasku, który wyjadałam palcem. 
A na tym kredensie był piękny zegar i taka szklana ryba. To były rzeczy NIEDOTYKALNE. Bo ryba ze szkła to wiadomo. Kusiła mnie zawsze. Potem starciła ogon i myślę,że to nie moja wina. 
A stary zegar był piękny. Zawsze korciło mnie by cofnąć czas.






W kuchni na stole położyłam nowy wianek i 4 czerwone świeczki. 




Dziadek do orzechów w tym roku sobie nie pogryzie. Orzechy trafiły na wianki, a resztę zjadły wiewiórki. A ja nie kupiłam , a jutro do sklepu już nie pójdę .















Zrobiłam czerwone jabłuszka w karmelu.





Rano upiekłam chałkę do ryby. A karp już czeka w galarecie.














 Walczę z ciastem na chleb. Ciągle się uczę i jestem coraz lepsza. Ale są i porażki.
Ale chleb z orzechami jest super.



Takie razowce to ja lubię.





A chleby z koszyczka są przepyszne. Ale do perfekcji jeszcze długa droga. Ale warto bo zapach i smak domowego chleba bezcenny.



Nie ma to jak kocie życie, święta za pasem , a ta śpi i wszystko ma w nosie. 
Pięknego wieczoru kochani.
Uciekam do kuchni.
Kasia



 

HISTORIA PIĘKNEGO OGRODU

Wiosna w moim ogrodzie dopiero się budzi. Pierwsze kwiaty, pierwsze promienie ciepłego słońca. Sprzątam, ogarniam pielęgnuję i wspominam jak...