czwartek, 9 marca 2023

HISTORIA PIĘKNEGO OGRODU






Wiosna w moim ogrodzie dopiero się budzi. Pierwsze kwiaty, pierwsze promienie ciepłego słońca. Sprzątam, ogarniam pielęgnuję i wspominam jak to się zaczęło. Bo nic się w życiu nie dzieje bez przyczyny i nie na darmo na naszej drodze spotykamy wyjątkowych ludzi.









Chcę opowiedzieć Wam pewną historię z mojego życia. Gdy byłam mała i rodzice skończyli budowę domu, musieliśmy wyprowadzić się od babci Heli i wprowadzić do nowego domu. Dla mnie nie było to zabawne i babcia musiała mnie odprowadzać codziennie do rodziców. W weekendy potajemnie szeptałam z babcią i gdy zjadłam grysik na gęsto z kakao i stopionym masełkiem mogłam zostać u babci na noc.  Więc weekendy byłam na tzw. służbie hi hi u babci , a w tygodniu u rodziców. Obok rodziców były ogródki sąsiadów. Za płotem były dorodne węgierki. Pan Kulisz miał piękne warzywa. Pani Matyśkiewiczowa  wypielęgnowane rabatki , gdzie wśród dorodnych marchewek leżakował mój rudy kotek Radzio. Pani Daniusia chciała pogłaskać rozkosznie wylegującego kocura, a ten rudasek podrapał ją po rękach. Ale śliwki były najlepsze na świecie. W ogrodzie rodziców  rosły jabłonki i wiśnie. Wiśnie to sadzonki , które tata przywiózł od pana Cierza. Ach ten pan Cierz i jego wiśniowe sady. Bajkowo wyglądały i z tych właśnie wiśni były najlepsze kolczyki. Więc u nas w ogrodzie były wiśnie i najsmaczniejsze jabłka. Czerwone, ciemno czerwone, które mogłam wypolerować i wyglądały jak woskowane. Pyszne chrupiące . A potem w 97 jak przyszła powódź , to zniszczyła drzewka. Jedna jabłonka jeszcze zakwitła i potem nagle oklapły wszystkie liście. Nornica podgryzła korzenie . Ale np. u babci Heli była wiśnia szklanka , słodka i pyszna. Pod wiśnią ławeczka. Bajkowe miejsce. I była też czereśnia . Duża, dorodna. Chyba to były czereśnie kasztany. Brat mamy wchodził na drzewo z bańką od mleka i obrywał czereśnie. To była uczta i jeden z najpiękniejszych smaków dzieciństwa. 
Druga babcia Hela , ta od strony taty miała kury i koguta, który mnie nie lubiał. Skakał na mnie zawsze i często obrywał za to od babci. Zresztą podobnie jak kogut od pana Kulisza, Ten to czekał na mnie jak wracałam ze szkoły i gonił do płotu. Jak ja się go bałam. Ale za płotem czekał mój pies. Panek, trochę jak owczarek niemiecki. Kochany ale też cwany. Łapał kury sąsiadów i zakopywał w piasku na naszym podwórku. Gdy sąsiedzi przychodzili na skargę, rodzice byli zdziwieni bo nasz pies był bardzo miłym psem. Ale gdy wiosną tata rozkopał górę piasku, znalazł w niej dużo kurzych kosteczek. Panek dojadał sobie. Kiedyś Panek wyskoczył z tarasu i skoczył na świnię od pana Henia . Jechał na niej dość daleko. Poprzewracali śmietniki . To był ubaw. A pan Heniu był niesamowity i wysportowany . Rowerem pojechał do Wrocławia , a mamy ok 75 km. Ponoć jak policja go zatrzymała to nie mogła uwierzyć.
Sąsiadka babci pani Sowowa miała psa. Miał na imię Czoper. Fajny i zawsze szczekał na mojego tatę i dziadzia Andrzeja. Tylko na nich bo go zaczepili. Potem i na mnie też szczekał. Też go zaczepiałam.
Na naszej ulicy rosły dorodne orzechy. Jesienią było dużo liści i dużo skorupek. Pięknie było, a ręce były czarne od tych orzechów. 
Babcia Hela - od taty robiła najlepszy kompot z suszu na wigilię. Śliwki, gruszki suszyły się w lecie na dachu szopki. A w szopce kury i najlepsze jajka. A dziadziu Andrzej miał pole. Pamiętam ten żółty rzepak. I kombajny. I te kamienie polne co dziadziu z pola wynosił. I jak na komarku romecie na to pole śmigał. Byłam tam wiele razy. Widok przepiękny na nasze miasteczko. Czereśnie i wiatr.
A moja prababcia ze strony babci Heli , mamy mojej mamy też miała ogród. Były śliwki i ogromne rabarbary wyrastające z dna emaliowanego wiadra. Były słodkie  i jasne. I był też gar kompotu w korytarzu. I piękne stare sztachety w płocie. I bańki od mleka na tych sztachetach. I ja dziś mam i rabarbar, i śliwkę i sztachety z bańkami od mleka. 
Ale miałam napisać o ogrodzie sąsiada. Była taki dom obok rodziców, tajemniczy. Nikogo tam nie było. Mówili,że wkrótce wrócą z Maroka. No i wrócili. Miłe małżeństwo. Pani Lodzia i pan Beniu. 
Z tego Maroka przywieżli mi gumy Donaldy. Dużą paczkę i dodatkowe historyjki. Na tamte czasy to był hit i rarytas. Jaka ja byłam dumna. Wszyscy chcieli kawałek gumy. A żułam je bardzo długo i barwiłam rysikami od kolorowych kredek. Błeeee .....tak sobie dziś o tym myślę. Więc pan Beniu kupił mnie tymi gumami. :-)
Potem patrzyłam jak sąsiad coś sadzi. W ogrodzie miał inaczej. Nie miał warzyw ale kwiaty. Miał pelargonie wtedy , kiedy jeszcze nikt o nich nie słyszał. Takie piękne , zwisające. Sam robił sadzonki żywopłotu. Nikt nie miał tujowego żywopłotu, a on tak. Do dziś rośnie.
Moja mama bardzo często wymieniała się z sąsiadem sadzonkami i często plotkowała z nim przez płot.
Ja jako nastolatka dojeżdżałam do liceum razem z panem Beniem. Rano otwierałam mu bramę , oni razem z żoną wyjeżdżali z podwórka i razem jechaliśmy do Ząbkowic. Na krzyżówce wysadzali mnie  i biegłam do LO. Po drodze rozmawialiśmy o zwierzętach , o kwiatach. Ale pasji do ogrodów jeszcze we mnie nie było. Potem w soboty sąsiad Beniu kosił trawnik przy wspólnej drodze, a jako dziecko została oddelegowana do noszenia kabla od kosiarki. grzecznie chodziłam za sąsiadem i nudziłam się strasznie. Ale po koszeniu szłam z nim na podwórko i pokazywał mi lilie, nowe gatunki roślin . To było piękne i przyjemne. Ale magia działa się pod garażem. Tam powstawały sadzonki. Z patyczków wyrastały listki, całe drzewka i krzewy. Bajka. Niesamowite. To było to. Kochałam już rośliny.
U babci Heli, tej od mamy był ogród. Wiejski. Warzywa, owoce. Równe rabatki. Na rabatkach równo wysiane warzywa, cebulki na baczność i maragretki oraz krakowianki( kosmosy) . Pięknie tam było. Była też beczka na wodę i żółty , emaliowany czajnik do podlewania. Piękne cynkowe konewki. Z babcią chodziłam po patyki do grochu. Po tyczki do fasoli. Biegałam po pietruszkę i koperek. To u babci rósł najlepszy szczypior siedmiolatek, który jadłam na chlebku z masłem i solą. Pychota. 
A wiecie co lubiłam jeść jako dziecko. Dziecko niejadek podkreślam. Jadłam soloną słoninę z chlebem. To był mój i dziadzia Wiesia przysmak. Gruba słonina, posolona bardzo dużą ilością soli i odstawiona na kilka tygodni. A potem cienkie plasterki na chlebek. Poezja smaku. 
Ale ogród babci obserwowałam przez okno. Patrzyłam jak się zmienia. Wiosną czarne grządki idealnie wygrabione, potem pierwsze zielone roślinki i kwitnące drzewa, pierwsze owoce, czereśnie i truskawki, potem chrupiąca kalarepka i młody groszek, dorodne buraki i jesień. Grabione liście ,ognisko i pieczone ziemniaki. A potem śnieg i karmienie ptaków na odwróconej beczce. A wiosną dziadziu napełniał beczkę wodą, ptaki piły i kiedyś kot sąsiadów myślał ,że beczka stoi go góry nogami.....skoczył na beczkę i nieźle się wykąpał. Ja z babcią i z dziadziem siedziałam w kuchennym oknie i obserwowałam ogród. Już wtedy kochałam ogród i kwiaty. Znosiłam z łąki kwiaty i sadzonki. I wiedziałam ,że kiedyś założę ogród. I....
Założyłam. Na kawałku kiepskiej ziemi , bo przez całą działkę poprowadzono wykop i położono rurę kanalizacyjną. Wykopano całą martwicę z głębi rowu a dobrą ziemię zakopano razem z rurą.
Kupiłam ten dom dla drzewa, starej brzozy, jednej filigranowej jabłonki i róży na marmoladę. Nawet nie wiedziałam gdzie koniec działki.
Pamiętam jak w lutym zaświeciło trochę słońce i poszłam z łopatą nad rzekę nakopać dobrej ziemi. Postukałam tą łopatą bezradnie i nagle patrzę , a tam pani Smółkowa i z wiadrami ziemi idzie. I podchodzi do mnie staruszka ( ale jaka silna i żywotna) i mówi ...dziecko toć to kilofem trzeba i mi tej ziemi nakopała. A ja jak ta sierota z łopatą stałam. A pani Smółkowa to teściowa Benia i właścicielka ogrodu warzywnego po sąsiedzku. Szkoda, że że tak mało z nią porozmawiałam o życiu, historii i kwiatach.
Ale ja miałam swój raj. Mój prywatny kawałek ziemi. Po kawałeczku z mamą karczowałam chawasty i sadziłam coś . To coś dziś jest wielkie, piękne i przypomina bajkę. Moją bajkę. Większość roślin rozmnożyłam sama. Hortensje mam przepiękne. Obok rośnie świerk kopka siana od pana Benia. Pamiątka bo pana Benia już nie ma. Ale jest w sercu, w głowie. I w roślinach które mam od niego. Jeszcze zanim odszedł odwiedził nas w ogrodzie. Zjedliśmy razem kolację w altance. Podziwiał rośliny. Doradzał. Trochę narzekał ,że za gęsto posadzone... ale sam wie jak człowiek ma ograniczone miejsce w ogrodzie to sadzi dużo za dużo. Potem razem z Arkiem odwiedziłam Pana Benia. Pogadał o starych kamieniach, Maroku i kwiatach. Miałam jeszcze go odwiedzić. Często przechodząc obok jego domu widziałam go w ogrodzie. Krzątał się i dbał o rośliny. Zostawił po sobie piękny ogród i smutno bez niego . ostatnio byłam w jego ogrodzie . Wykopałam kilka pięknych ranników. Posadziłam w koszyku i na małej rabatce . Będzie to rabatka pana Benia. 


A dziś wypatruję pięknej wiosny. Cieszę się ciepłymi promieniami słońca. W szklarni kwitną przebiśniegi. 


Na werandzie w starym, emaliowanym nocniku stokrotki i bratki. 
W piwnicy czekają oleandry, cytryny i dużo innych roślin.



 Wiosnę mam w sercu więc już tuż tuż. Patrzę jak z ziemi wychodzą czosnki ozdobne, tulipany i krokusy. Ptaki śpiewają. Jak ogród budzi się do życia to chce się żyć. I jak to Maja Popielarska powiedziała - Chcesz być szczęśliwy całe życie - załóż swój ogród...i to jest prawda. A jak wasze ogrody, rabaty. Już działacie? Planujecie ?
Życzę Wam samych ciepłych dni i niech ta wiosna nadchodzi.
Buzaiki Kasia


Ps. W nowej , dzisiejszej Werandzie Country sesja wielkanocna u nas w domu i zdjęcia Kingi https://www.greenmorning.pl/link. Ale o mojej znajomości z Kingą zdjęciach, dekoracjach innym razem. 

BUŁECZKI Z CZOSNKIEM NIEDŻWIEDZIM

Przepyszne bułeczki z czosnkowym pesto. Najlepsze jeszcze ciepłe, ale równie dobre w kolejny dzień. Można podpiec w piekarniku i znów będą c...