niedziela, 14 września 2025

Z domu pod brzozą...do domu pod dębem...Bardo Piotry

 


To był taki ciepły początek września 2024. Razem z moją koleżanką ,  Kingą z Greenmorning robiłyśmy sesję słonecznikową do Werandy Country.



 Cały ogród był w żółtych kolorach, wszędzie słoneczniki. A  do tego kochana modelka Iza pozowała do zdjęć w moim ogrodzie,

 Jej dziadek posiał tak dużo słoneczników ,że mogłyśmy ścinać je i robić najpiękniejsze dekoracje. To był taki cudowny dzień w ogrodzie, śmiech, dekoracje, zdjęcia i wspólny obiad na werandzie.


Po sesji Kinga pomogła mi przewieźć kilka rzeczy do naszego nowego mieszkania pod drugiej stronie ulicy. Śmiałyśmy się ,że wyglądamy jak wojenne uciekinierki. Drewniany wózek, stare walizki i emaliowane garnki. Wtedy jeszcze nie wiedziałam ,że przyjdzie coś strasznego , coś jak wojna...


Ale o mieszkaniu po drugiej stronie ulicy, ach co to było za mieszkanie. Bajkowe. Mimo ,że wpłaciliśmy zadatek i czekaliśmy na termin u notariusza - zrobiliśmy z Arkiem remont mieszkania. Zostało odmalować kuchnię, kupić materace i powiesić zasłony. Przewieźliśmy tam najcenniejsze babcine meble, stary kredens, łóżka , krzesła i stół. Same skarby, które latami stały na strychu. Odnowiłam, odmalowałam. Tu tylko część zdjęć. 

 Pamiątki z dzieciństwa. Ułożyłam jak u babć . Tu chcieliśmy robić warsztaty, zdjęcia. Jak pięknie pomyślałam. 5 chłopów wniosło kredens , który zgubił się w ogromnym pokoju. Już nic go stąd nie ruszy pomyślałam. A Arek zaśmiał się ,że go już nie chce więcej nosić. Oczywiście - odpowiedziałam z uśmiechem. 

(Niestety nigdy nie mów nigdy, los chciał inaczej)




Wieczorem zaczął padać deszcz. Z sesji nici , a opady były długoterminowe , więc Kinga pojechała, a ja zostałam wraz z synem.

Następnego dnia pojawiły się alerty o podtopieniach... Każdy taki alert to strach. Poszłam do piwnicy i na wszelki wypadek schowałam kilka rzeczy na strych. Drobiazgi- tkaniny, książki i dekoracje do zdjęć. 

Na wszelki wypadek zabrałam wiertarkę i posortowane śrubki. 

Deszcz padał, a ja się bałam. Taki dziwny niepokój -coś mi mówiło ,że będzie źle. Wszyscy uspokajali. Nie przesadzaj. Arka nie było w domu i jak pytał czy wracać mówiłam ,nie nie przyjeżdżaj, ogarnę sama. 

Padało i padało.

 Kupiłam worki, duże czarne i spakowałam kilka rzeczy ze sklepiku. Ściereczki, obrusy . Położyłam na ladę i górne półki. Do auta wrzuciłam wodę , coś do jedzenia , kilka ubrań, kocie saszetki  i aparat. Zaparkowałam auto na dwa dni na górze pod biedrą. 


Deszcz padał. Rano rzeka przekroczyła stan alarmowy. Ja poszłam ratować kury, które dzień wcześniej biegały po ogrodzie. Niestety jakieś zwierzę rozerwało siatkę i zabrało kury.


 Została jedna. Biedna , potargana. Zabrałam ją do domu i posadziłam w koszu wiklinowym obok kominka. ( Na czas powodzi zostawiliśmy kurę w domu na półpiętrze w koszu wiklinowym, niestety tam też doszła woda;-((  Zamknęłam kota w domu i pobiegłam do ogrodu. Pozbierałam dekoracje , krzesła , dynie i narzędzia. Trochę rzeczy z piwnicy wstawiłam na korytarz. Podtopienia znaczy nasza dolna część domu może będzie zalana na 1 metr. Do wc na dole włożyłam plastikową butelkę i worek z piaskiem. Zakleiłam folią streczową i taśmą. Pomogłam wiązać worki w zakładzie komunalnym, a potem sama taczką woziłam je pod sklep. 

 Maleńka górka przed rondem była mega wyzwaniem. Mimo ,że mam siłę ledwo dawałam radę. Panowie chcieli pomóc ale nie chciałam ich odciągać od pracy. Potem i tak pomogli mi zabezpieczyć sklepik. 





Wróciłam do domu. Poszłam na ogród. Muszę się pożegnać z moim ogrodem - pomyślałam. Wyciągnęłam telefon i nagrałam ostatni filmik. Potem zrobiłam kilka zdjęć. Wtedy nie wiedziałam ,że to będą ostatnie zdjęcia. 

Czekałam na Arka, Był już w Pradze, Jechał jak szalony. Sama nosiłam co mogę na schody. 

Sąsiad chował drewno do garażu. Spytałam po co? On bo odpłynie. Ja pomyślałam ,że moje drewno jest przy ścianie to nie odpłynie. ( Jednak odpłynęło całe)  Ale zaniosłam sporo drewna na schody tak na wszelki wypadek.

Zdjęcie zimowe ale tak wyglądało przed powodzią. Szkoda.


Zamknęłam altankę. Z tatą schowałam dziadkowy motor na busa. 

A potem potoczyło się błyskawicznie. 

Przyjechał Arek i za pół godziny była ewakuacja.




Uciekamy. 



Helikoptery latały nad Bardem, a my baliśmy się coraz bardziej.


 Chcieliśmy iść do mieszkania pod drugiej stronie ale tam też nie można było zostać. Wsiedliśmy do busa i odjechaliśmy z domu. Popatrzyłam na światła straży pożarnych, na wyjące syreny i panikę. Nie zostanę w domu bo pamiętam z 97 roku jak z góry na skarpie widziałam rodziców siedzących na balkonie i wołających o pomoc. 

Odjechaliśmy busem. Myślałam ,że rano wrócimy. Jeździliśmy jak bezdomni. Z synem i kotem . Na pace busa materace, pościel , coś do jedzenia. Nie wiedziałam co dalej gdzie iść. Cała rodzina na terenie powodziowym. Poszliśmy się zagrzać do Magdy do piernikarnii . Akurat zamykała lokal. Zabrała nas do siebie do domu. Wypiłam lampkę wina , gorącą herbatę. Potem Magda dała nam klucze do mieszkania Grażyny, które stało puste. Pojechaliśmy tam przeczekać do rana. 

W nocy przyjechał do nas tata. Mama została w domu. Nad ranem ewakuowaliśmy ją z ratownikami i strażą. Zabraliśmy psa i koty. Mama została z nami w mieszkaniu Grażyny. 

Chodziliśmy w nocy na zwiady. Woda podnosiła się. Strażacy powiedzieli że w sklepiku jest sucho. Myślałam że i mieszkanie nie będzie zalane. 

I wtedy pękła tama w Stroniu. Szła woda coś jak tsunami. Po południu z drogi na Opolnicę zobaczyłam jak z wody wystaje tylko daszek na ganku sąsiadów. Wiedziałam że moje mieszkanie pływa na minimum 2 metry.




Dramat, łzy i strach... co dalej

A rano woda opadła... jechaliśmy przez most . Wolniutko. Wszędzie śmieci. Zatrzymaliśmy się na rondzie. Na środku leżały moje oleandry ze sklepiku. Arek zatrzymał auto . Złapaliśmy kwiaty i ciągniemy pod sklep. Patrzę bałagan.








 Na drodze leży mur od sąsiada. Pod sklepem bałagan. Nie ma stolika, kwiatów, skrzynki zabrało. Szyld wygięty. O rany wybiło wystawę i szybę w drzwiach. Podchodzę i widzę ... chaos, rozrzucone meble, które kotłowały się . Rozryczłam się , wpadłam w panikę . Obleciałam wokół cały sklep. . Z tyłu okno wyrwane. Woda przepływała przez sklep. 

Biegniemy do domu. Na ulicy stoi woda, Mam wysokie gumowce. Płot koło domu się przewrócił. Na ulicy leży latarnia  a , wszędzie płynie olej opałowy. Brakuje okiennic, skrzynek, dom zalany jeszcze wodą. Patrzę i widzę tak 30 cm do sufitu pewnie zostało -reszta była pod wodą.












 Nie możemy wejść do domu. Drewno do komika zabarykadowało drzwi. Uratowane rzeczy ze schodów woda zabrała na dół pod drzwi. Arek otwiera drzwi. Szarpiemy się , łzy płyną po policzkach. Wszystko stracone. 


Moja szafa ze skarbami leży przodem na ziemi. Przewrócone meble. Szkło potłuczone. Zerwane podłogi. Wszędzie muł, bród i smród. 

Jak zacząć . Jestem jak w filmie. To nie mój dom. Ja tu tylko sprzątam...

















Lecimy do drugiego mieszkania, drzwi zaklinowane. Szarpię. Coś strzela mi w palcu. Palec boli ale drzwi się otwierają. Kredens leży na ziemi.

 



 Ważył ponad sto kilo, plus kolejne 100  kilo talerzy i skarbów do zdjęć. Komoda od babci połamana. Stół rzucony na bok. Łóżka, które odrestaurowałam krótko przed powodzią połamane. Nie mam nic. 








Mieszkanie opróżniliśmy, meble w 90 % wyrzucone, klucze oddane, zadatek przepadł i marzenia też

U rodziców mniej wody bo dalej ale tak ponad pół metra więc to nie ma znaczenia. Pomarańczowy fiat po dziadku pełen mułu stoi na podwórku. 

Nie wiem co dalej. Nie płaczę. Sprzątam walczę. Przychodzą przyjaciele, obcy ludzie pomagają nosić. Jest coraz więcej osób. Ja nie ogarniam. Wynoszą pytają , płaczą, a ja jak w matriksie. Jak robot. Na poduszkach z sofy siedzi pies Bubek od taty, obok mój syn Bartek. Syn Ani daje im wodę. Bubek nie da nikomu podejść ale Mikołaj go głaska i karmi kanapką. Mikołaj był pierwszy . Pomagał wyjąć kieliszki z wiszących szafek. Delikatnie, ostrożnie pakował je do skrzynek i mówi, ma Pani tego więcej jak my w hotelu;-) . Potem wpadło jeszcze więcej znajomych. Mopy , wiadra, myjki i pompy. Działaliśmy w domu, sklepie i mieszkaniu. Tony śmieci. 

Biegałam od domu do sklepu. Po drodze spotkałam dwóch panów z autami pełnymi kanapek, wody i ciepłych kotletów. Ze strażakami postawiliśmy u nas pod domem stare stoły. Kawałek płyty meblowej był tablicą informacyjną ,że tu można zjeść. Potem informacja na FB, że kanapki są na Grunwaldzkiej 12.

Oczywiście zebrało mi się ,że organizujemy zgromadzenia i miły pan policjant pilnował porządku i bezpieczeństwa.

Ktoś przywiózł kawę. Z termosu. Bez cukru, parzona bez mleka. Normalnie nie lubię ale ten smak bezcenny. Boże jak ona smakowała. Jak ja za nią dziękuję . I nie trzeba zmywać.

Potem były zupy. Ktoś zawołał ,że jest , ja nie jadłam , nie mogłam, nie tego dnia. Przez pierwszy tydzień prawie nie jadałam. Nie mogłam . Spodnie spadały z tyłka. Koleżanki przywiozły mi leginsy i suche skarpetki. Dziękuję . Kolejny luksus. Do dziś mam te leginsy. 

Potem to przewijały się setki osób. Kasia i Dagmara przywiozły jedzenie, Aga z Wagnerówki cały gar  zupy, Magda z piernikarnii kawę i pierniki. Opłukaliśmy stoły. Na to bieżnik z rolki papieru kuchennego, wygrzebany z błota wrzos w doniczce z ubitego garnka i białe dynie, które chowałam przed powodzią do altany ,






 a jak woda opadła to wygrzebywałam z mułu i razem z córką Beatki Mają myłam i układałam na stole.

I zasiedliśmy do stołu. Tak z 30 osób na turę. Krzesła, skrzynki co tam można użyć do siedzenia. Ktoś spadł bo ławka się złamała,  w krześle odpadała noga. Ale byliśmy razem. Ja miałam ich i nie płakałam. Byłam wdzięczna ,że żyję, że ma przyjaciół. Wieczorem wróciłam do mieszkania. Płakałam cichiuko pod prysznicem. Potem przy Arku. Tak bardzo się bałam.


W kolejnych dniach przybywało rąk do pracy. Obcy ludzie pomagali, pisali wspierali. Przynosili jedzenie, ciasto , pieniądze. Płakali. Grupy ludzi pomagali w ogrodzie. Odkopywali ogród ze śmieci, drzew i mułu. 

Wolontariusze wyrzucali moje zalane skarby a ja Krystian przynosiliśmy je na podwórko. Krystian ratował co mógł. Kasia nie wyrzucaj, pomyślisz, ochłoniesz, naprawisz- i maił rację.

Ciężki sprzęt zabierał śmieci, równał teren. . Po kilku dniach mieliśmy prąd z przedłużacza. Tomek przywiózł nam pralkę i lodówkę. Jaki luksus. Woda była  w ogrodzie . Ktoś podłączył osuszacze. Ktoś inny nagrzewnicę. Telewizja nagrywała, a ja żyłam jak w innym świecie. Do sąsiada mówiłam, damy radę, odbudujemy Grunwaldzką.....

Zawalony płotek w ogrodzie , wdeptany w ziemię, spory krzaczek białego bzu z korzeniami na wierzchu. Nikt nie zwracał na niego uwagi. Na takie bzdury nie było czasu. Wołam Arka do pomocy- no nie przesadzaj, są inne rzeczy do zrobienia. Walczę sama. Podchodzi Grażyna. Walczymy razem. Stawiamy płotek, wsadzamy bez, ustawiamy ławeczkę obrazek i dynie. 

Jest pięknie  Grażynko bez Ciebie by tego nie było. A  bez przeżył i pojechał do nowego ogrodu.

Po kilku dniach ze znajomymi uciekłam na jedną noc. Jechaliśmy bez celu. Byle daleko od wody. Musiałam odpocząć , złapać dystans...


Plan w głowie. Ja chcę do Wielkopolski do Natalki. Nie powiedziałam jej  nic ,że jadę. Wjechaliśmy na podwórko, wybiegłam z auta i uściskałam Natalkę. Płakałyśmy obie. Potem przybiegła jej mama i siostra. Przyjęli nas z otwartymi rękami. Wieczorem wykąpani i przebrani w czyste rzeczy rozpaliliśmy ognisko. Spaliśmy w busie bo tak chcieliśmy.


 W południe w żartach spytałam Sebastiana czy może w okolicy jest mały, suchy domek w lesie? A on odpowiedział że jest. Oooooo...to ja chcę tu mieszkać zażartowałam. Sebastian wysłał mi zdjęcie. Muszę to zobaczyć. Niedzielne popołudnie, mamy jechać do Barda ale ja nie odpuszczam. Ciągnę wszystkich tam. Jest . Drewniany płot, mały domek do remontu, duża działka, las i cisza. Kładę się pod domem na trawie i dzwonię do właścicielki. Ja tu zostaję . Znajomi pytają- Serio??? Pani przyjeżdża za godzinę . Serce mi bije. Fajnie tu. W głowie plan. Chcę tu. Nie wiem co dalej. Ale niech Pani poczeka. I poczekała. Trochę to trwało zanim potwierdziliśmy.





Ale mieszkaliśmy u Grażyny do 15 grudnia. Potem wróciliśmy do domu na święta. Próbowałam je ogarnąć bo już nie było z nami mojej mamy Zmarła dwa tygodnie po powodzi na serce. Święta były smutne i ostatnie w moim domu. 


W sylwestra spakowałam rzeczy, syn , mąż , kot i wyjechaliśmy do Piotrów. Płakałam każdej nocy. Spalam do 3 i siedziałam przy zapalonym świetle. 






Ja w styczniu siałam kwiaty w plastikowe wiadra. Robiłam sadzonki , wykopywałam co mogę z mułu w zalanym ogrodzie. Pogoda sprzyjała. Choć początek stycznia przywitał nas mrozem i śniegiem. Ponoć tu nie ma zim .A jednak. 





Potem w lesie zobaczyliśmy ślady wilka. A rano  już sam wilk przespacerował się pod lasem. No to super. Jestem na końcu świata i jeszcze ten wilk. Ja jak coś wymyślę to normalnie....







Z Arkiem burzyliśmy ściany, nosiliśmy gruz, meble. Planowaliśmy co i jak.... i jak to upchać bo metrów nie oszukamy. 










Nie wiedzieliśmy co dalej. Jeździliśmy między Bardem i Piotrami. Tu i tu bajzel, bałagan, chaos. Żaden dom. Bartek poszedł na zdalne do Poznania , a my pracowaliśmy do upadłego.








Tu poznaliśmy najlepszą firmę dekarską , która zrobiła nam dach i tysiąc rzeczy w pakiecie. Ja rozpieszczałam ich jak mogłam ciastem pieczonym w piekarniku stojącym na werandzie. , a oni budowali nasz bezpieczny dach. Potem Mirek zrobił dla mnie wymarzony ganek na 4 baby. To piękny prezent i światełko w tunelu prowadzącym nas do celu jakim było normalne życie. 






Gdy ekipa robiła dach Arek robił elewację i ozdobne deski.




Potem Mirek zrobił dla mnie wymarzony ganek na 4 baby. To piękny prezent i światełko w tunelu prowadzącym nas do celu jakim było normalne życie. 

Mirek dostał taki projekt;-)


A wymiary spytał?
No takie....


No dobra robimy...



Arek wstawił drzwi, zawiesił okiennice i zamontował balustrady. Balustrady zdjęte z werandy z przodu , przecięte na pół, serduszka wycięte ;-)




A efekt taki


 Kogut z naszej altanki. Wyprostowany, odmalowany ale jest w domu.




Dach zrobiony elewacja gotowa.

Pracowaliśmy od świtu do zmroku. Sąsiad przywiózł mi obornik, pan Grzegorz lepszą ziemię a ja planowałam rabaty,


Tyle mi do szczęścia potrzebne.



 Ręce w nocy tak bolały ,że miesiąc byłam na przeciwzapalnych. Ale ogród nabierał wyglądu ogrodu. Tu nie było kwiatów, jedna hortensja została i jest do dziś. Sama sadziłam i to na 6 klasie ziemi - znaczy żwir i piach. Ziemia jak kurz. Woda po niej spływała jak po kaczce. 


Marek przywiózł kolejny obornik. Szymon wykopał oczko i wyrównał teren pod ogród warzywny. Z betonowych podkładów i starych cystern na wodę powstał ogród ziołowy. Wysiałam w lutym pietruszkę. Potem postawiliśmy szklarnię całe 8 x 3 m szczęścia. Nic wyfikanego. Poliwęglan ale duża i pomieści całe ogrodowe marzenia.


Potem postawiliśmy z Arkiem płotek wokół warzywniaka. Jadąc z paczkomatu poznałam panów co zrębkowali gałęzie. Dostałam dużo zrębków. Wiec kursowałam z Arkiem busem po zrębki i wybierałam po ciemku palcami ostatnie kawałeczki z trawy. Został nam ostatni kurs na jutro. W nocy motywując się do pracy oglądaliśmy Maję w ogrodzie. I nagle widzimy mała wioska Piotry tuż obok nas dwa piękne ogrody. A jednak są ogrody. Była Maja. Działamy mamy motywację. Więc pod wieczór jedziemy po te zrębki. Wracając patrzymy, a to ten ogród z programu. Jest Pani. Pracuje o zmroku. Zatrzymaj się mówię do Arka. Biegnę i wołam. Dobry wieczór. Starsza, miła Pani odpowiada. Jest zmęczona i musi zrobić kolację dla męża .. Ale ja gaduła i ona podobna    ...więc gadamy. Oglądam ogród. Przychodzi i mój i jej mąż. I nawet nie głodny. Gadamy do nocy. Oglądamy dom, ogród. Cudowni ludzie Aurelia i Adam. Aurelia ma 90 lat i pracuje w ogrodzie, chcę być jak Aurelia. Mam w planach 40 lat pracy w ogrodzie.

I tak mamy pierwszych przyjaciół w Piotrach. Potem potoczyło się dalej. Poznaliśmy sąsiadów. Przyszliśmy po mleko i jajka ,przy okazji Arek pomógł przy porodzie cielaczka, potem było pępkowe i chrzciny. Hi Hi


Tak było przed domem. Obornik się rozkłada a ja planuję rabatę.
Poniżej ścieżka na kartonach i ławeczka z Barda od Pani Celedowej.








Dalie i wysiane w styczniu byliny.










A altanka...




Styczeń w ogrodzie.

Ze starego łóżka miałam te wkłady pod materac i zrobiłam z nich płotek.




Piasek leżał na końcu posesji więc stworzyłam plażę, słupy też były. A światełka dostałam po powodzi. Teraz zbieram trawy. Potrzebuję ich dużo...





Takie hortensje wyrosły z naciętych patyków po powodzi. Leżały w worku do marca. Ukorzenione posadziłam pod werandą.



A tu projekt permakultura. Słoma i dynie. Ten rok jest ok. Następny będzie lepszy. Będzie pergola , dynie i chmiel





Tak to zarosło. A z tyłu siatka na pergolę. Ten stojak to podnośnik do silników. Będzie huśtawką.Kiedyś...



 Razem z Arkiem sami zapakowaliśmy i przewieźliśmy ten kredens po babci co to ponad sto kilo ma i razem wstawiliśmy do do letniej kuchni. Ja dolną część skleiłam ,skręciłam i pomalowałam. Górna czeka. Może lada moment stanie w letniej kuchni. Ale tam jeszcze bardzo dużo pracy.


Walczymy na górze . Ciągle śpimy na materacach , a Bartek nie ma swojego pokoju. Ale mam kuchnię i pokój. Mówią ,że przypomina nasz stary dom. Bo to co mamy jest z naszego domu. Trochę krzywe, przemalowane ale nasze. Działamy i pracy ogrom ale jesteśmy tu szczęśliwi, choć bardzo tęsknimy za Bardem i oddałabym wszystko by cofnąć czas...

Bloga napisałam w podziękowaniu wszystkim osobom które nam pomogły, były z nami , wspierały nas. Przyjaciele, znajomi , wolontariusze dziękuję z całego serca za wszystko. Bez was by nas już nie było. Nie dalibyśmy rady. Dziękuję rodzinie i mojemu mężowi ,że dał i daje radę z upartą żoną. Kochanie dziękuję ,że mamy nowy dom.









1 komentarz:

  1. Pani Kasiu ,bardzo czekałam na ten wpis , jesteście cudowni ! Wszędzie ,gdzie będziecie mieszkać będzie pięknie .Wasz nowy dom ma oczy i brwi :) -te małe okienka nad gankiem .Będzie Wam tam dobrze .Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za komentarz ;-)
Pozdrawiam Kaśka

Z domu pod brzozą...do domu pod dębem...Bardo Piotry

  To był taki ciepły początek września 2024. Razem z moją koleżanką ,  Kingą z Greenmorning robiłyśmy sesję słonecznikową do Werandy Country...